Kiedyś już w jakimś poście na Instagramie pisałam, że jednym z najczęściej mówionych przeze mnie i nie tylko w sumie przeze mnie, ale także przez rodzinę i przyjaciół są teksty typu „w życiu bym nie powiedziała, że Ty będziesz miała tyle dzieci tak szybko”, „w życiu bym nie powiedziała, że Ty będziesz się tak w roli matki spełniać”, „w życiu bym nie powiedziała, że Ty będziesz prowadziła profil na Instagramie”, „w życiu bym nie powiedziała, że Ty będziesz kiedykolwiek coś gotowała” 😂 No i dzisiaj będzie właśnie o gotowaniu i o tym co się we mnie zmieniło i jak to się stało, że zaczęło sprawiać mi to ogromną przyjemność.
W życiu miałam dwa przełomowe momenty w kwestii żywienia. Pierwszy, to kiedy zaczęłam żywić się sama, czyli w wieku 19 lat, bo wtedy wyprowadziłam się z domu. Jadłam głównie jedzenie śmieciowe -to co miałam pod ręką albo to, co mnie akurat w sklepie przyciągnęło wzrokiem. Moja dieta składała się głowie ze słodyczy i jedzenia instant. Biorąc pod uwagę fakt, że mieszkałam w Niemczech, a tam ilość tych produktów lub tzw. półproduktów była zniewalająca, a mi się wtedy wydawało, że nie mam czasu na gotowanie, to na śniadanie jadłam jakiegoś batona, popijałam kawą rozpuszczalną z białym płynem (moim zdaniem niesłusznie zwanym mlekiem), a na obiad puree z paczki z jakimś gotowcem lub po prostu jedzenie na wynos. Na kolację znowu jakiś gotowiec, a w międzyczasie ogromne ilości słodyczy! Im słodsze tym lepsze! Nigdy nie były za słodkie i dziwiłam się bardzo, jeśli ktoś mówił, że coś go przesłodziło. 🤦♀️ Oczywiście o nawodnieniu organizmu nie ma co mówić… 😁 Były momenty, kiedy byłam uzależniona! Autentycznie byłam uzależniona od gotowych gołąbków w słoiku, od zupek instant lub puree w kubeczku. Wracając z pracy myślałam tylko o tym, żeby szybko zalać wodą i zjeść. Paliłam do tego minimum paczkę papierosów dziennie. I szczerze Wam powiem, że przez kilka lat ugotowałam kilka, nie kilkanaście, KILKA obiadów. Przyjeżdżając do rodziców na święta, czy to jeszcze za czasów jak mieszkałam w DE, czy w centrum Poznania, nigdy nie lubiłam, jak Mama goniła mnie do kuchni, żebym przy czymś pomogła… Zawsze wynajdowałam inne zajęcie, bo byłam przekonana, że ja po prostu do kuchni się nie nadaje! Ewentualnie, jak już musiałam, to pokroiłam warzywa na tradycyjną sałatkę jarzynową. 😁 Czas mijał, moja niechęć do kuchni trwała, aż dostałam łatkę – „lewych rąk do kuchni” i wcale mi to nie przeszkadzało! 😜 Choć miałam jakieś takie dni, w których mówiłam, że będę teraz zdrowo jeść i np. zjadłam na śniadanie bułkę orkiszową, taką kupioną w żabce i do tego jakieś sztuczne warzywa, ale na tym koniec. 😂
Pierwsze zderzenie z rzeczywistością nastąpiło w momencie, w którym znalazł się lekarz, który w końcu zdiagnozował u mnie endometriozę. To takie schorzenie, które jeszcze kilka lat temu było przez większość ginekologów bagatelizowane lub im nieznane. Przez dwa lata chodziłam od jednego do drugiego lekarza, każdy diagnozował co innego, byli tacy, którzy wmawiali mi ze wymyślam, tacy którzy smyrając mnie po kolanie mówili, że wszystko jest pięknie i taka natura, tacy, którzy po prostu przepisywali hormony. Nie raz wychodziłam z gabinetów płacząc i zastanawiać się, czy gdybym była córką tego dziada, to też by mnie tak potraktował? Teraz jestem o te doświadczenia mądrzejsza i nie pozwalam już bagatelizować moich potrzeb lub tego co mówię, tylko ze względu na to, że ktoś ma tytuł dr. przed nazwiskiem. To też człowiek, też się myli, a każdemu, zwłaszcza osobie, która potrzebuje pomocy (i po nią przychodzi!) należy się szacunek. No i w końcu znalazł się jeden, który powiedział: „endometrioza”! Wytłumaczył co to jest i co mogę teraz zrobić. Po tej diagnozie, sama zaczęłam szukać informacji, poszłam na spotkanie stowarzyszenia kobiet cierpiących na tę chorobę, bo w internecie wtedy jeszcze nie było zbyt dużo na jej temat. A niestety było coraz gorzej i w każdym miesiącu, niezależnie od miesiączki miałam kilka lub kilkanaście dni, w których nie mogłam podnieść się z łóżka, wyginając się z bólu i łykając tony tabletek. Na tym spotkaniu miałam rozmowę z dietetykiem, która powiedział stanowczo, że jeśli nie zmienię sposobu żywienia i jeśli nie odstawię cukru, będzie tylko gorzej. Rozpisał co powinnam jeść, a czego unikać. I teraz z ręka na sercu – WSZYSTKO co dotychczas jadłam musiałam wyeliminować z diety. Oczywiście nie zrobiłam tego od razu. Ale żyłam ze świadomością ze sama sobie robię krzywdę. Mój lekarz nic nigdy nie mówił o diecie, wspomniał kiedyś natomiast, że mogę dla uśmierzenia bólu zapalić sobie marihuanę. 😁 Po jakimś czasie zmieniłam lekarza i trafiłam na takiego, któremu jestem wierna do dzisiaj. Przeszłam w tym czasie dwie laparoskopie i kilka wizyt w szpitalu, mówiono mi, że nie będę mogła mieć dzieci, że marne szanse itd. Ale to był pierwszy lekarz, który powiedział mi ze muszę przejść na inne żywienie, który powiedział jakie suplementy brać i któremu wierzyłam, bo traktował mnie tak jak powinna być traktowana każda kobieta przez ginekologa. To nie jest łatwa sytuacja chyba dla żadnej kobiety by leżeć na fotelu z rozkraczonymi nogami i reflektorem skierowanym dokładnie na krocze, ale zderzenie z tym lekarzem było dla mnie tak dziwne, tak niekrępujące, tak odkrywcze, że za cholerę nie zmienię go nigdy na innego! 😂 I wtedy wzięłam się za siebie. Zaczęłam bardzo pilnować tego co jem i co łykam, a stan mojego zdrowia poprawił się diametralnie! Zaczęłam funkcjonować! Nie chodziło tylko o chorobę, ale o całość mojego życia. Dla mnie wtedy była to dieta restrykcyjna, bo odstawiłam całkowicie laktozę i gluten, a słodycze jadłam, ale np. tylko 2 dni w tyg. Nadal jednak sama mało gotowałam, kupowałam po prostu gotowe produkty.
Drugim przełomowym momentem była diagnoza ZD Heniutka! Wtedy robiłam wszystko, czytałam wszystko, rozmawiałam ze wszystkimi, żeby dowiedzieć się co może pomoc mojemu synkowi lepiej się rozwijać. I znowu trafiłam na dwóch wspaniałych lekarzy, którzy zgodnie twierdzili, że dieta, dieta i jeszcze raz dieta! Oczywiście rehabilitacje, suplementacja i duuuuużo miłości też!!
Kupiłam książki, jeździłam na konsultacje, czytałam po nocach i w momencie jak mieliśmy zacząć Heniowi rozszerzać dietę postanowiłam, że przechodzimy na GAPS wszyscy – żeby nie było sytuacji, że starszy Heniu będzie patrzył jak my się opychamy słodyczami i pizzą, a jemu będziemy mówić: „nie Ty nie możesz”. Już po pierwszym miesiącu stosowania diety zaczęliśmy na sobie widzieć ogromne rezultaty, których się nie spodziewaliśmy. Ja traciłam cellulit (mimo, że nie ćwiczyłam) baaardzo szybko, Wojtek po 3 miesiącach schudł 10 kg. a jadł duuużo więcej – zwłaszcza tłuszczy, mięsa i ogromnej ilości warzyw. Czuliśmy się świetnie, budziliśmy się wypoczęci, mieścimy dużo energii. Wcześniej bardzo borykałam się z przebarwieniami na twarzy i z taką zmęczoną skórą! Po pewnym czasie zauważyłam ze stan mojej cery również się poprawił. Były same pozytywy. Nie wiemy oczywiście jak Heniek i Dorka rozwijaliby się jedząc „normalnie” ale wiem, że smakuje im to co jedzą, że są zdrowi, silni, mało chorują (zwłaszcza jak na zespolaki, które mają osłabioną znacznie odporność i szybko łapią infekcje, a jak już złapią to dluuugo z niej wychodzą). Po 2,5 roku mogę powiedzieć, że ten czas który poświęciłam na naukę, codzienne gotowanie, szukanie dostawców ekologicznych mięs, mleka, z którego sama przygotowuje jogurty i serki, przemielonych tony warzyw i owoców na soki i koktajle, szukanie przepisów, wymyślanie, kombinowanie jak zrobić i co zrobić, żeby to nie tylko było dobre dla naszych jelit i mózgu, ale jeszcze, żeby wyglądało i pysznie smakowało! Ale opłaciło się. Oczywiście to nie jest tak, że nie zjem nic niezdrowego, „śmieciowego”, kanapki z mcdonlad czy slodyczy ze sklepu. Jem, ale sporadycznie i jem, bo wiem, że nic mi po tym nie będzie! A wiecie co jest najlepsze w tym sposobie żywienia? Ze zdrowiejemy! Przede wszystkim zdrowieją nasze jelita, które się oczyszczają, uszczelniają i dzięki temu nawet jeśli zjemy coś naprawdę dla nas złego to organizm sobie z tym poradzi! Bez dolegliwości ze strony układu pokarmowego, bez boli głowy, wyprysków itd. I to jest najpiękniejsze! Czasem spotykam się z pytaniami czy dajesz dzieciom to lub tamto, czy pozwalasz im zjeść gdzieś coś słodkiego lub innego? I tak kochani. Od początku stawiałam nacisk na to, żeby dieta była restrykcyjna, żeby przejść ją zgodnie z protokołem, pod okiem specjalisty, lekarza, żeby doprowadzić właśnie do tego stanu, żeby organizm mojego dziecka poradził sobie w sytuacji, kiedy zje produkty nierekomendowane w GAPS.
Dziś baaardzo chce wrócić do tego co jadłam, przede wszystkim dlatego, że czuję ogromna różnice w energii, w stanie mojej skóry i samopoczuciu. Cieszę się, że Wojtek pracuje w domu, że pomaga mi tyle przy dzieciach, że zmobilizowałam się dzięki Wam (bo to dzięki Wam!) do napisania tego ebooka! Dzięki temu przypomniałam sobie to wszystko co opisałam i doceniłam sama siebie! Wiem oczywiście ze moja wiedza jest jeszcze mała i chciałabym wiedzieć więcej, znać zależności i umieć obalić pewne mity. I przede wszystkim odwrócić myślenie ze dieta = odchudzanie! To bzdura! Faktem jest, że jedząc przetworzone produkty, pełne cukru, chemii, antybiotyków, sterydów będzie nam o wiele trudniej stracić zbędne kilogramy. A jedząc zdrowo – dobre tłuszcze, dobrej jakości mięso, warzywa owoce, orzechy, produkty fermentowane, czyli wszystko to co od wieków daje nam natura, która przecież wie co robi – możemy jeść, jeść i jeść, nie martwiąc się o nadwagę!
Poza tym jest jeszcze jeden bardzo ważny plus przejścia na dietę! Znam swój organizm, znam organizm moich dzieci. Wiem co może mi zaszkodzić, wiem co daje mi energię. Znacie to uczucie, kiedy najecie się do syta i jesteście zmęczeni? I nagle czujecie, że musicie się położyć i odpocząć? Pewnie, że znacie! A przecież jedzenie ma nam dodawać energii, a nie ją odbierać!
Nikogo nie namawiam do przejścia na gaps. Każdy musi znaleźć odpowiednią dla siebie dietę. Ale każdego będę namawiała do odstawienia produktów przetworzonych! Każdemu będę mówiła, że cukier nie jest dobry! Ani dla dzieci, ani dla dorosłych (jest multum badań na ten temat)! Przecież tu chodzi o zdrowie fizyczne i psychiczne nas i naszych dzieci! Jednak ogromnie się cieszę, że coraz więcej się o tym mówi, że infekcje, depresje, ADHD, bóle głowy, złe samopoczucie, skłonność do nadwagi i to na co mamy ochotę, to wszystko można zmienić! Droga jest prosta, ale wiem po sobie, że łatwiej wziąć tabletkę i szukać cudownego środka, który na chwilę poprawi stan rzeczy. Ale tylko na chwile! Ja już nie chcę na chwilę! Ja chcę na dłuuuuugo! Chce być silna, zdrowa, pełna energii, chce budzić się rano i cieszyć się życiem, chce biegać z dziećmi i być dla nich jak najdłużej…
https://www.instagram.com/dzieciaki_cudaki/
1 komentarz
Jak dobrze, że o tym piszesz!!! Jak cudownie, że to robisz!!! Jak fantastycznie, że jesteś!!’
(Mama trójki, w tym jednego ZA ADHD i jeszcze paru innych łatek 😉