„Sierota, która i tak będzie patologiczna”

Wpis o adopcji miał pojawić się już jakiś czas temu. Dla tych, którzy rozważają tę drogę na posiadanie potomstwa i dla tych których to po prostu ciekawi i dla mnie. Chcę podzielić się z Wami tym jak ja to widzę…

Jeśli nas obserwujesz na Instagramie to mniej więcej moje podejście do tego tematu znasz.

Od kiedy pamiętam chciałam adoptować dziecko. Nie powiem wam natomiast dlaczego tak mam, skąd się to u mnie wzięło. Wiem natomiast jedno. Nie umiem przejść obojętnie obok cierpienia dziecka. Nie ważne czy to cierpienie emocjonalne czy fizyczne. Czy dziecko zdaje sobie z niego sprawę, bo przecież nie zawsze tak jest. Wiele dzieci jest krzywdzonych nawet przez własnych rodziców i wcale nie zdają sobie sprawy z tego że może być inaczej. Kochają ich mimo wszystko. Bronią i w gruncie rzeczy będąc jeszcze dziećmi sami np. przejmują opiekę nad swoimi rodzicami…

Ale wróćmy do adopcji. Mój instynkt macierzyński pojawił się dopiero w momencie kiedy urodził się Heniek. Nigdy wcześniej go nie czułam. Nie miałam jakiejś silnej potrzeby bycia matką. Ale wiedziałam, że jeśli kiedyś będę miała męża to niezależnie od tego czy będziemy mieli własne dzieci czy nie, to chce adoptować. Nie przypominam sobie rozmowy z Wojtkiem na ten temat, że wiecie, siadam na kanapie i mówię „Mężu, co powiesz na adopcję? Może byśmy spróbowali” – nic takiego nie miało miejsca. To było jakieś takie oczywiste jak np. to że kiedyś nie wiem kupimy dom, pojedziemy na wakacje itd. Od ślubu wszystko potoczyło się bardzo szybko. Od razu Heniek, potem Bogutek no i nasza Dorotk. Nie będę opisywała jak to się stało bo to macie we wcześniejszych wpisach.

Chcę opisać proces i kurs dla rodziców adopcyjnych. To zazwyczaj nie wygląda tak jak w filmach. Pary najczęściej decydują się na adopcję jeśli nie mogą mieć dzieci biologicznych. A proces jest długi. Muszą chcieć oboje. Mąż i żona. Oczywiście istnieje też możliwość przysposobienia dziecka będąc osobą samotną. To musi być świadoma decyzja. Dziecko które zostanie przysposobione nie może być oddane bo się komuś jednak rodzicielstwo nie spodoba. A uwierzcie mi ze takie przypadki mają miejsce. Są rodzice którzy po 12 latach od adopcji chcą „zwrócić” dziecko bo ono nie jest takie jak oni sobie wyobrażali że będzie! To jest pierwszy najważniejszy punkt! Nie wyobrażamy sobie jakie będzie nasze dziecko. Bo nie będzie na pewno takie. 99% przypadków dzieci oddanych do adopcji pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych i baaaardzo dysfunkcyjnych. Którym nie były zapewnione ani godne warunki ani bezpieczeństwo, ani podstawowe wyżywienie, ubiór nie wspominając już o miłości. Te dzieci nie są tego nauczone. One nie potrafią brać, dawać, one tego nie rozumieją. Muszą zostać wszystkiego nauczone tak jak niemowlę które Wam się rodzi. Dziecko przechodzi pewne etapy swojego rozwoju. Jeśli zostały zaburzone to jeśli dziecko poczuje się bezpiecznie wróci do nich. Przykładem może być chłopiec w wieku szkolnym któremu nie zapewniono w okresie niemowlęcym dotyku, przytulania, czułości. Wysoce prawdopodobne będzie, że taki chłopiec jak już poczuje się kochany bezwarunkowo i będzie mógł sobie pozwolić na rzeczy których mu brakowało to może wystąpić u niego regres. Będzie chciał być noszony na rękach. Będzie chciał pić z butelki. Będzie chciał spać z rodzicami w łóżku, przytulać się, dotykać nagiego ciała. W takich przypadkach rodzice mogą nie wiedzieć jak mają się zachować, są tacy którzy reagują złością bo „zboczeniec” , a mi serce pęka! Nie zboczeniec! To dziecko! Niemowlak który potrzebuje kontaktu skóra do skóry… Więc wszystkie oczekiwania, plany, marzenia wykreślamy. Po to są właśnie te kursy. Tam omawiane są podobne przypadki. Tam uczymy się być rodzicem dla wymagającego dziecka. Tam dociera do nas, że to nie my decydujemy, tam dociera do nas, że być może będzie ciężko, albo bardzo ciężko! Nie my jesteśmy na pierwszym miejscu „mam dziecko” tylko „dziecko ma rodzica”. Taki kurs to 10 spotkań po 3 godziny. Miejsca są ograniczone, dlatego często czas oczekiwania na swoje miejsce może wynieść nawet rok. Po ukończonym kursie otrzymuje się certyfikat jego ukończenia (lub nie, zawsze można zrezygnować wcześniej). Później następuje rozmowa indywidualna z psychologami i opiekunami. Wtedy to mówicie o Waszych sugestiach co do dziecka. Że np. bardzo chcielibyście chłopca w wieku 3-4 lata itd. W ośrodku dowiecie się, że nie szuka się dziecka dla rodziców tylko rodziców dla dziecka. Kochani będę mówiła o moich doświadczeniach i tym czego się nauczyłam JA. Nie odpowiadam, za inne ośrodki w których np. czekacie na telefon kilka lat i nic.  Bo właśnie po rozmowie indywidualnej czeka się na ten telefon… Przedstawiane jest dziecko, jego historia (jeśli jakąś ma) i ustalane są możliwości spotkań. Są tacy, którzy po zobaczeniu malucha mówią tak jak ja „Boże moja córeczka! Czekałam na Ciebie!”

A są tacy u których tej „chemii” nie ma. Czasem trzeba nawet kilku lat, żeby o „tym” dziecku pomyśleć tak naprawdę jak o swoim dziecku. To jest czasem trudne dla obu stron i ja to doskonale rozumiem.

Mam natomiast duży problem z ludźmi, którzy z góry spisują takie dzieci na straty. Że geny, że to, że tamto. Wydawałoby się, że jesteśmy krajem cywilizowanym ale podejście do tego tematu jest archaiczne. Pisałam kiedyś o tym na instagramie i mimo to pojawiają się czasem wiadomości „moja znajoma adoptowała, bardzo kochała, a oni wyrośli na narkomanów i złodziei, genów nie oszukasz”. Mało rzeczy mnie tak denerwuje jak tego typu wiadomości. Rola rodzica adopcyjnego jest bardzo trudna, dlatego wiele par po odbyciu kursu na którym dowiadują się tego wszystkiego, że dziecko nie będzie im wcale wdzięczne za to, że dostało różowy lub niebieski pokoik, rowerek i naleśniki na śniadanie… rezygnuje. Przed adopcją Dorki, dostałam od znajomej książkę. W książce opisane były przypadki rodzin które zdecydowały się na przysposobienie dziecka. Opisane były same trudne sytuacje! Ciężkie problemy z dziećmi. Przeczytałam połowę i powiedziałam, że nie będę dalej czytała! To było smutne! Trudne! Nie zgadzałam się z tym! I dalej bardzo mnie to porusza. Ale ta książka nie dawała mi spokoju, więc zaczęłam czytać dalej! Kolejny przypadek to mama która adoptowała noworodka prosto ze szpitala (nie wiem czy wiecie ale takie dzieciątka nie są wcale chętnie adoptowane bo u nich nie widać jeszcze problemów rozwojowych). Już po adopcji okazało się, że dzieciątko nie rozwija się prawidłowo, że jest chore. Ale ta kobieta nigdy nie żałowała swojej decyzji. Jej życie zmieniło się o 180 stopni. Opieka nad dzieckiem zajmowała jej cały czas. Wszystko kręciło się wokół dziecka ale pisała o nim i o miłości do tego dziecka tak pięknie, że odczarowała wszystkie moje negatywne emocje związane z tą książką. Takie książki są potrzebne, takie kursy są potrzebne i mówienie o tym też jest potrzebne.  

Wiem, że jestem specyficzna pod tym względem. Na kursie czytany był przykładowy „przypadek” maleńkiego chłopczyka. Były informacje na jego temat. I pytanie czy któraś z par zdecydowałaby się na adopcje. Nawet się nie zawahałam. Ale byłam jedyna. Wojtek zaczął się śmiać i powiedział, że nie mają mnie słuchać bo to oczywiste, że ja wezmę każde dziecko którego nikt nie będzie chciał. To nie jest naiwne, ja po prostu taka jestem i nie umiem inaczej. Wiem, że całego świata nie zbawię. Ale jeśli mogę zbawić świat jednego dzieciątka to to zrobię. I mam nadzieje, że tych światów będzie więcej 🙂 Wiecie czego nie rozumiem? Oczywiście wcale tego nie neguje, nie oceniam, w ogóle do tego nie podchodzę emocjonalnie ale nie rozumiem jaka jest różnica między dzieckiem urodzonym przeze mnie, a dzieckiem urodzonym przez inna kobietę. Dla mnie jedno i drugie to dziecko, które wymaga tego samego i chce być dokładnie tak samo kochane.

Wiecie, że są przypadki dzieci, które nigdy nie spały w łóżeczku, które przestały płakać bo płakanie nie ma sensu, które potrafią reagować tylko przemocą bo tylko to w domu widziały, które nigdy nie były na dworze, które nie wiedzą skąd się bierze jedzenie, które nie wiedzą, że jest coś takiego jak piaskownica, plac zabaw, w ogóle zabawki! Które nigdy nie jadły nic przy stole i którym nigdy nikt nie powiedział KOCHAM CIĘ… Które mama potrafi przyprowadzić do ośrodka bo dziecko jej przeszkadza jak ona przyjmuje klientów w domu, a babcia nie chce się nim zajmować… dowiedziałam się o dwuletnim chłopcu który mieszkał z matką w starym wagonie kolejowym bez łóżeczka, bez kocyka, bez niczego… a w TV rozdmuchiwane są jakieś afery ze rodzicom zabierają dziecko, które jest siłą wyrywane i płacze bo nie wie co się dzieje. Wiecie jak wygląda taki proces żeby zabrać dziecko od rodziców? Wiecie że rodzice nie chcą oddawać dzieci które zaniedbują, głodzą i biją dlatego że dostają pieniądze? A dziecko nie zna innego życia i nie wie, że nawet w domu dziecka jest lepiej niż w domu rodzinnym i płacze, krzyczy bo nie chce odejść z jedynego miejsca które zna! Polityka prorodzinna bardzo szwankuje, ale o tym się nie mówi. Bardzo mnie to emocjonuje bo to krzywda dzieci. Bardzo emocjonują mnie procedury! Jeśli rodzice są! Dziecko czeka! Mogliby być już razem, a papierologia, zakłady opiekuńczo lecznicze, sądy rodzinne działają jak działają! Zazwyczaj tak wszystko przeciągają że trzeba poruszyć niebo i ziemię żeby sprawy przyspieszyć. W naszym przypadku pani sędzina czekała kilka tygodni, mogłaby by wydać pismo, żebyśmy Dorke zabrali szybciej do domu, ale nie wierzyła w nasze dobre intencje mimo ingerencji psychologów z ośrodka i lekarzy ze szpitala w którym Dorka czekała nie zgodziła się podpisać dokumentów wcześniej, chciała sprawdzić czy jesteśmy tak zdeterminowani i czy będziemy ją odwiedzać 🤷‍♀️ teraz sprawy są z wiadomych przyczyn jeszcze bardziej utrudnione! Rodzice czekają i dzieci czekają…  

W tym wszystkim są dobrzy ludzie! Bo o nich trzeba głośno mówić! Ci którzy pracując w ośrodkach oddają całe swoje serce i wolny czas, żeby tym dzieciaczkom znaleźć rodziców i żeby jak najszybciej mogli być już w domu. Lekarze i położne, które wiedząc, że dziecko zostało porzucone obdarzają je miłością, zapewniają ubranka, przytulanki, chustowanie! Tak było z naszą Dorką! Ciotki ze szpitala dały jej wszystko to co powinno dostać każde malutkie dziecko po urodzeniu. Dorka po urodzeniu miała zapewniony kontakt skóra do skory, pierwsze mleko jakie dostała to było mleko z banku mleka kobiecego. Była noszona, całowana, pieszczona, dziewczyny przynosiły jej piękne ubranka i dbały o nią jakby to było ich własne dzieciątko. Cały czas jak wracam do tego wspomnieniami mam łzy w oczach i jestem im bardzo wdzięczna. Jeszcze dużo trzeba zrobić w temacie adopcji. Biurokracja biurokracją ale mam nadzieje, że myślenie „sierota, która i tak będzie patologiczna” w końcu się zmieni…

https://www.instagram.com/dzieciaki_cudaki/

23 komentarzy

Piękna historia żeby takich było więcej z cudownym zakończeniem każde dzieciątko powinno mieć swój dom i swoich rodziców nie ważne czy biologicznych czy adopcyjnych powinno być kochane.

Takie wpisy jak Twój są potrzebne. Cała masa ludzi postrzega adopcję, tak jak pokazują to w filmach (tych amerykańskich). Przeglądasz zdjęcia i wybierasz sobie piękne i urocze dziecko niczym szczeniaczka ze schroniska. Sama też nigdy wcześniej się nad tym aż tak nie zastanawiałam, bo temat nie dotyczył mnie bezpośrednio. Dwa lata temu mój brat adoptował 14 miesięczne bliźnięta. Dzieciaki, które w wieku 2,5 miesiąca zostały odebrane z domu, bo jednemu z nich połamano nogi i kolejne 3 miesiące spędził w gipsie, w pogotowiu opiekuńczym. To, co rzuciło mi się w oczy wtedy i to, o czym ty piszesz teraz – kurs, który brat z żoną ukończyli pokazywał dużo „trudnych” sytuacji, które mogą ich spotkać po adopcji, kojarzę może że dwie lub trzy powieści brata z pozytywnym zakonczeniem. Jako najbliższą rodzina dostaliśmy w jego trakcie do przeczytania publikację o tym jak to wszystko może po wyglądać i jak możemy ich wesprzeć. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że to po to, by tych – brzydko napiszę – „najsłabszych” odrzucić. Kurs rozpoczęło chyba 10 małżeństw, ukończyło 5, dzieci przysposobiły tylko 3.
Ma to oczywiście swoje plusy, że decydują się najwytrwalsi.
Nie wiem jak było u Was, ale po kursie i w pierwszych dniach po adopcji brat i bratowa mieli tendencję to postępowania „książkowego”, bo tak im mówiono, bo tak było w książce, choć intuicja podpowiadała coś innego. Nie wtracalismy się w to, bo to oni musieli się z tym zmierzyć (chociaż przyznam, że było trudno, sama jestem mamą bliźniąt z problemami powcześniaczymi, pedagogiem i terapeutą i trochę wiedzy na temat dzieci mam 🙂, a to jak próbowali funkcjonować jeżyło mi włosy na głowie). Na szczęście z czasem się otrząsnęli i wypracowali swoje sposoby bycia razem.
Chłopcy są w naszej rodzinie od dwóch lat, nie wyobrażam sobie, by mogłoby ich nie być. Łatwo nie jest, bo duchy przeszłości odzywają się co jakiś czas, ale wszyscy bardzo ich kochamy.
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam dużo sił, a dzieciakom zdrowia.

Jeju, poryczałam się! Dziękuję Ci za ten wpis, oby więcej osób zrozumiało, że dziecko jest dzieckiem,które potrzebuje miłości drugiego Człowieka 🙂

Jestem wzruszona.. odkąd zostałam mamą coraz cześciej nachodzi mnie myśl, żeby postarać się o adopcje jakiegoś maleństwa.. jest tyle dzieci, które czekają aż ktoś je pokocha.. to nie ich wina, że urodziły się w takiej rodzinie gdzie nie były chciane.. Głęboko w to wierze, że pojawi się na naszej drodze jakaś mała istotka która będzie dla nas takim samym szczęściem jak nasz biologiczny synek.

Monika jesteś wielka. Wraz z mężem jesteśmy rodzina zastępcza i mamy zamiar adoptować nasze dzieci. Rodzina była sceptycznie nastawiona do naszego pomysłu bycia RZ-usłyszałam wiele przykrych słów,, dziwnych rzeczy,, ale odkąd rodzina poznała dzieci. Zakochała się. Przestali mieć głupie komentarze i złote myśli! Teraz nie wyobrażają sobie rodziny bez naszych dzieci.

Takich ludzi jak ty jest bardzo mało. Jesteś cudowna. Nie wiem dlaczego ludzie przyklejają łatkę do biednych dzieci. One tak samo potrzebują miłości jak każde inne dziecko. A problemy w przyszłości będą takie jak i w przypadku własnego dziecka bunt, źle zachowania, źle towarzystwo. Pewnie rzeczy są były i będą. A co ludzie mówią o dzieciach kobiet po rozwodzie jak w moim przypadku. Mój syn kocha swojego ojczyma bardziej niż własnego ojca bo daje mu bardzo dużo miłości i swojej uwagi. Nie ważne kto urodził ważne kto wychował. Bo dziecko to nie zabawka l, która można wyrzucić jak się znudzi

Jestem mamą adopcyjna prawie 13 chłopca i przez kilka ładnych lat byliśmy z mężem rodziną zastępczą dla wielu dzieci. Niestety problemy z naszym adoptowanym synkiem ( ma ADHD i to nasilone, obustronny niedosłuch i jest szalenie wpływowy) spowodowały, że musieliśmy zrezygnować z rodziny zastępczej i skupić się na naszym skarbie. Nasz okres szkolenia adopcyjnego był cudowny, trafiliśmy na wspaniałych ludzi, którzy nastawiali nas na najgorsze nie na najlepsze. Uświadamiali nam, że to są dzieci z problemami a nie wypielęgnowane, pachnące aniołki. Nawet mi przez myśl nie przeszło że moje dziecko będzie idealne.Nie określam z mężem preferencji co do dziecka. A jak jesteś w ciąży to wiesz co się urodzi, czy będzie zdrowe? Nic mnie nie obchodziło, miałam w sobie ogromne pokłady miłości które chciałam dać dziecku, zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa i poświęcić każdą chwilę. Kiedy zadzwonił telefon, że mają dla nas synka szaleliśmy z radości. To były czasy gdy jeszcze funkcjonowały domy małego dziecka. Nasza pociecha została porzucona w szpitalu, ale gdy do nas trafił miał prawie 5 miesięcy tyle niestety trwała procedura uregulowania prawnego. Problemy zaczęły się w przedszkolu bo nasz Skarb był bardzo żywy i nie chciał dostosować się do planu zajęć. No jak tu wysiedzieć i rysować gdy pan konserwator drewno do kotłowni wozi lub kosi trawę. Ciągle coś było nie tak już bałam się iść odebrać małego z przedszkola bo wiedziałam że znów się nasłucham. Szukaliśmy pomocy wszędzie ale niestety nikt nam nie pomógł, psycholodzy nie widzieli problemu, uważali że nie można szufladkować dzieci i jak nie chce malować to nie musi. Pani psycholog dwa razy na naszą prośbę była w przedszkolu i obserwowała syna. Nic nie stwierdziła. Przełom był jak poszedł do szkoły, mąż znalazł namiary na cudowna panią dr z Trójmiasta i od tamtej pory nasz młody jest pod stałą opieką psychiatry. Okazało się że ma ADHD i lekooporności. Szkoła doprowadziła do rozprawy w sądzie bo nauczyciel wspomagający (niedoświadczona pani, to była jej pierwsza praca) nie dawał sobie rady. W związku z tym że byliśmy rodzina zastępczą znaliśmy wszystkie procedury, zarówno biegli sądowi psycholodzy jak i pani sędzia stwierdzili że problem nie leży po stronie syna a szkoły i niewykwalifikowanej pomocy nauczyciela wspomagającego. Dodam że każdego dnia byłam wzywana do szkoły bo pani sobie nie radziła, aż w końcu chodziłam do szkoły razem z synem. Gdy byłam w szkole ( na korytarzu nie w ławce z synem ) nie było problemów. Wówczas szkoła stwierdziła że może to lęk separacyjny bo gdy ja jestem syn jest grzeczny. Po rozprawie sądowej szkoła dostała nakaz zmiany nauczyciela wspomagającego i jak ręką odjął. Dziś syn ma panią która pracuje z nim prawidłowo, jest konsekwentną osoba i doświadczoną ( pedagog, psycholog, terapeuta z 25 letnim stażem). Po pierwszym roku wspólnej nauki stwierdziła że nasz syn przeżył traumę w szkole przy tamtym nauczycielu.Mimo że było ciężko, mino że płakałam nie raz nigdy, powtarzam nigdy nie żałowałam decyzji adopcji. Gdy w szkole nauczycielki mówiły do mnie że tak im nas żal to we mnie się gotowalo, odpowiadałam grzecznie że ja się cieszę że go mam m, że jest i nikt nigdy nie wie jakie będzie jego biologiczne dziecko. To mój skarb, moje życie i choć czasem złoszczę się na niego bo narozrabia, napyskuje to kocham nad życie swoje dziecko. Brawo jestem pełna uznania za Pani słowa, też wiele przeszliśmy żeby podarować naszemu dziecku miłość dom i opiekę ale nie zeszlabym z tej drogi. Pozdrawiam gorąco i życzę powodzenia 🥰

Jesteś cudowna.

My również myślimy o adopcji, mimo że mamy cudownego synka. Przerażają nas tylko procedury…

Podziwiam bardzo i ogromnie cieszę się, że jednak „ludzi dobrej woli jest więcej”, wierzę w to!

Dzięki wielkie za informacyjny wpis, trochę mi to rozjaśniło, wiem już bardziej, czego się spodziewać.

A biurokracja…. To jest chyba najgorsza rzecz, jaką społeczeństwo wymyśliło.

Piękny wpis. Podobne problemy omawiamy na kursie dla rodziców zastępczych. My z mężem w wieku 21 i 22 lat porwaliśmy się na założenie pogotowia opiekuńczego. Mając dwie małe córeczki, inny pukali się w głowę i zastanawiali gdzie nasz rozum. My poszliśmy za głosem serca ! Każde dziecko ma prawo do miłości, bezpieczeństwa i szacunku ♥️ Pozdrawiam – Wasza obserwatorka ☀️

Monika, płacze i podziwiam! Masz wielkie serce i ogromne pokłady empatii, uczę się od Ciebie podejścia do życia, do ludzi. Dziękuję, że piszesz 😉

Pięknie 🙂
Ja mam dwoje dzieci, w tym jedno z połową serca( swoje). Jednak mam tyle miłości, że chciałabym adoptować. Jednak względy finansowe i lokalowe nie pozwalają🥺.
Kibicuje Wam z całego serca ❤️

Boże jak sie poryczlalam. Tez kiedys tak mialam, ze bardzo chciałam adoptować dziecko – z tych samych powodow. Ale moj związek nie funkcjonuje tak genialnie jak Wasz i uznałam, ze nie dam rady. Cudownie ze jestescie! dzwigacie codzienne trudy a za to zbieracie plony milosci ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

Pani Moniko, może Pani opowiedzieć o byciu mniszką ?
Zobaczyłam Panią pierwszy raz u Martyny Wojciechowskiej, od razu pomyślałam „Ona musi wierzyć, stąd ta siła”, a później zaczęłam przeglądać Instagram 😉

„[…] nie rozumiem jaka jest różnica między dzieckiem urodzonym przeze mnie, a dzieckiem urodzonym przez inna kobietę. Dla mnie jedno i drugie to dziecko, które wymaga tego samego i chce być dokładnie tak samo kochane.” Mam dokładnie tak samo! 🙂 Dobrze wiedzieć, że ktoś „też tak ma” 🙃 Jesteście cudni! 😃 Wytrwałości w dobrym! 💪😘

To piękne czego oboje z mężem dokonujecie podziwiam i trzymam kciuki
Natomiast trzeba dodać, ze niestety jest niewielu mężczyzn takich jak Pani mąż a wtedy życie wielu kobiet kt wychowują dzieci z zespołem downa czy dzieci z innymi wadami chorobami niepełnosprawnościami zamienia się w piekło na ziemi . Dobrze widzieć ze są mężczyźni tacy jak pani mąż ale to wyjątki … kłaniam się przed pani wielkim sercem i przed ogromnym sercem pani męża bo to co robicie i jacy jesteście to je jest reguła a raczej wyjątek kochać bez granic i pomimo wszystko potrafią tylko niektórzy jestem pełna szacunku dla Was obojga i życzę szczęścia dla waszej całej załogi ❤️

Obserwuję na ig od niedawna, blog zaczęłam czytać od paru dni, a ja „w bolgi” rzadko zaglądam. Ale Pani… dla mnie nie do opisania w dwóch słowach! To jak książka Harrego Pottera, nikt w nią nie wierzył, a podbiła serca wszystkich! Tak Pani, z każdym słowem, historią rozkochuje, daje nadzieję, wiarę.. rośnij rodzino! Jesteście bajkowi ♡

Ech, różnie to w tych szpitalach. Moja siostra będąc w szpitalu ze swoim dzieciątkiem z wyzwaniami dzieliła sale z dzieciątkiem tez z wyzwaniami przywiezionym z Domu Dziecka na operacje. Dzieciątko bujało się w łóżeczku z tej samotności. Siostra usiadła i zaczęła czytać mu książkę, mówić do niego. Spotkała się z ostra reakcja ze strony pielęgniarek „będzie się pani tez nim zajmować w nocy? Później my MUSIMY sie zajmować bo płacze” jest to tak smutne, normalnie najsmutniejsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


CAPTCHA Image
Reload Image